Lipcowy szczyt NATO w Warszawie może okazać się swoistym testem gotowości bojowej Władimira Putina i
pozwoli ze zdecydowanie większą niż dotychczas pewnością stwierdzić, czy
dobiegające raz po raz z Kremla pomruki o rzekomo trwającej „nowej zimnej
wojnie” mają pokrycie w rzeczywistości. Złudzeń, co do czystych intencji Rosji
raczej nie ma, bo w grę wchodzą nawet najczarniejsze scenariusze. Solidność ich
podstaw w błyskawicznym tempie zweryfikuje życie.
Rosja w swoim stylu wyciąga z zanadrza słowną broń
najcięższego kalibru i stawia na możliwie największe przestraszenie
przeciwnika. Na niedawnej monachijskiej konferencji na temat bezpieczeństwa z
ust premiera Dmitrija Miedwiediewa padły bardzo mocne słowa sugerujące, że oto
staliśmy się uczestnikami "nowej zimnej wojny", która rozgrywa
się na naszych oczach. Czy rzeczywiście sytuacja jest tak delikatna i
powinniśmy obawiać się najgorszego?
W ocenie
dyrektora Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego doktora Jana
Malickiego taktyka Kremla jest obliczona na konkretne cele. - Nikt poza Rosją
sformułowania sugerującego trwanie "nowej zimnej wojny" nie
użył. Ten fakt tworzy tylko i wyłącznie gospodarz Kremla - wyjaśnia.
Trzy cele Moskwy
Symptomów ochłodzenia relacji można jednak
dopatrywać się już od dłuższego czasu. - Faktycznie, tego typu stosunki -
porównywalne do okresu zimnej wojny - są obserwowane od dawna. Należy tylko
pamiętać, że z powodu aneksji Krymu czy działań prowadzonych w Donbasie
przyczyną takiego stanu rzeczy jest Rosja, która ogłaszając takie deklaracje
próbuje zrzucić winę za wspomniane sytuacje na Zachód - argumentuje ekspert.
O co gra
Władimir Putin?
Obecnie największa gra - na co zwraca uwagę doktor
Malicki - dotyczy jednak Polski i NATO. - Rosja podejmuje próbę zablokowania
szerszych wyników lipcowego szczytu NATO w Warszawie, czyli przede wszystkim
zniweczenia planów budowy elementów tarczy antyrakietowej, czy stworzenia
baz NATO w Polsce, jak i ogólnie flankowych wschodnich krajach Sojuszu -
tłumaczy.
Władimir Putin realizując zamierzone cele sięga po
mocno już wysłużone, ale jednocześnie sprawdzone i wyjątkowe skuteczne
instrumenty oraz środki perswazji. Czy jednak osiągnie sukces? - Na to
odpowiedzi ze stuprocentową pewnością udzielić się nie da. Natomiast na pewno
można stwierdzić, że próbuje. Robi też coś, co jest tradycyjne w polityce
rosyjskiej. Jak wiadomo w czasach związku radzieckiego bez przerwy wywoływał
gdzieś wojny, zbroił się przeciwko Zachodowi i jednocześnie stale był obrońcą
pokoju, zgłaszał kompromisowe propozycje i protestował przeciwko
Zachodowi jako temu, który zagraża światowemu porządkowi - argumentuje nasz
rozmówca.
Moskwa szykuje się do wielkiej wojny?
W kontekście zaangażowania Rosji w Syrii oraz
napiętych relacji z Turcją teza postawiona przez rosyjskiego analityka Pawła
Felgenhauera, który stwierdził, że Moskwa szykuje się do wielkiej wojny nabiera
szczególnego znaczenia i wydaje się nie być wcale
przesadzona. - Podobne głosy kierowane ze strony różnych analityków i
specjalistów słyszymy już od dawna. Dotyczyły na przykład kolosalnego rozwoju
wojsk pancernych w Rosji - argumentuje dr Malicki.
Wskazuje też na pewną znaną prawidłowość. - Jeśli
rozbudowuje się wojska obronne, to znaczy, że nie zakłada się ofensywy, ale
chce się odstraszyć przeciwników. Jeśli z kolei rozwija się wojska ofensywne,
to oznacza, że myśli się raczej o uderzeniu na zewnątrz. Czołgi należą do broni
ofensywnej, dlatego podobne wypowiedzi ekspertów pojawiały się już wcześniej.
To oczywiście, krótko mówiąc, dobrze nie wróży - przestrzega
Cios
wymierzony w kierunku Turcji
Ekspert dopytywany o dalekosiężne cele i strategię
Władimira Putina wobec Turcji, jak i ryzyko eskalacji w stosunkach Moskwy
z Ankarą wskazuje na plan stworzenia państwa kurdyjskiego. - Ci,
którzy się zastanawiali, co takiego Putin może zrobić Turcji i dlaczego jej
grozi, już nie mają wątpliwości. Odpowiedzią jest zgoda na ambasadę, czy
przedstawicielstwo Kurdów w Moskwie. To jest ten cios wymierzony w kierunku
Turcji - konkluduje.
- Rosja zmierza, moim zdaniem, w kierunku
rozbicia układu państwowego i granicznego na Bliskim Wschodzie oraz stworzenia państwa
kurdyjskiego, pewnie w Iraku i zbudowanego z części Syrii, które siłą rzeczy
będzie musiało częściowo objąć także terytorium Turcji. To z kolei na stałe
zmusza Ankarę - jednego z najważniejszych sojuszników NATO w tym regionie
świata - do skupiania się na swojej sprawie bliskowschodniej - dodaje.
Specjalista kreśli na przyszłość bardzo czarne
scenariusze. - Myślę, że to nie koniec. Tak jak dla wszystkich wielkim
zaskoczeniem było nagłe zaangażowanie Rosji na Bliskim Wschodzie w Syrii, tak
ja obawiam się, że Moskwa szykuje teraz na jakieś nowe pociągnięcie, które
znowu nas wszystkich zaskoczy - przestrzega.
W świetle tego, co dzieje się obecnie na świeci można
domniemywać, że zarówno aneksja Krymu jak i wojna w Donbasie, stanowiły preludium do szerszych działań podejmowanych przez Władimira
Putina.
"O Krymie
i Donbasie mało kto dziś mówi"
Nasz rozmówca zwraca jednak uwagę, że kroki
podejmowane w Syrii, ale nie tylko tam, można traktować "jako działania
osłonowe wobec tego, co już zrobiono". - Niewątpliwie zarówno
o Ukrainie, jak i o Krymie traktuje się znacznie mniej albo wcale, ponieważ
kluczowym zagadnieniem stali się uchodźcy i migracja, której skala działania
Rosji jeszcze powiększają. Wszyscy zastanawiają się, co dalej z kryzysem
migracyjnym, Państwem Islamskim, Kurdami, czy z sytuacją na Bliskim
Wschodzie, a nikt już nie mówi o Krymie i o tym, że doszło do ewidentnego
złamania prawa międzynarodowego w postaci aneksji w geograficznych granicach
Europy, itd. - wylicza.
- W tym sensie Władimir Putin już osiągnął swój
cel: Krym będzie wszędzie na mapach częścią Rosji, Za chwilę w ten sposób może
i przestanie się mówić o Donbasie. Nie jestem przekonany, czy to musiało
być preludium do większej sprawy, a zwłaszcza wojny - dodaje.
Grożenie przez
Rosję wojną działaniem wtórnym
W ocenie naszego rozmówcy, Zachód płaci teraz cenę za
to, że wyszedł przed szereg i nie przystał na dyktat Moskwy. - Grożenie
przez Rosję wojną jest moim zdaniem wtórne do tego, że świat zachodni nie przystał
potulnie, cichutko i spokojnie na to, co robi Moskwa, czyli realizację
neoimperialnego planu przywracania potęgi bloku postsowieckiego - argumentuje.
- Z racji tego, że Zachód podjął działania i zaczął
się bronić, pojawiła się reakcja Moskwy polegająca między innymi właśnie na tym
straszeniu - dodaje.
Podobne "haki" gospodarz Kremla
stosował już wcześniej. - Przypominam, że Krym nie jest pierwszym wypadkiem w
tych działaniach. Pierwszym w tej linii była wojna z Gruzją i jej aneksja, może
nie dosłowna, ale oznaczająca jej rozbicie i zabranie Osetii Południowej oraz
potwierdzenie secesji Abchazji. To był pierwszy etap, który miał miejsce w 2008
roku - wylicza dr Malicki
Problem polega jednak na tym, że o takich przypadkach
podobnie jak o Krymie mało kto już dzisiaj pamięta. - Wtedy Zachód - poza
Polską - w ogóle nie zdawał sobie z tego sprawy i o tym nie mówił. W Tbilisi
zaprotestował tylko prezydent Polski Lech Kaczyński wspólnie z przywódcami
państw naszego regionu, być może ratując tym samym Gruzję. Zachód w tym czasie
pertraktował ustami prezydenta Francji nie wyjście z Gruzji, nie zakończenie
wojny, nie zostawienie w spokoju Gruzji, tylko uspokojenie Rosji. I koniec końców
do uspokojenia czasowego doszło - przekonuje specjalista.
- Pamiętajmy o tym, niecałe półtora miesiąca po
wojnie pomiędzy wojną a Gruzją, gdzie tylko ślepy mógł wierzyć, że Rosja nie
mogła mieć żadnych ofensywnych zamiarów, odbył się jak gdyby nigdy nic szczyt
NATO-Rosja. Zachód wówczas był gotowy za wszelką ceną przymykać oczy i udawać,
że nie wie i niczego nie rozumie, żeby tylko ugłaskać imperialną potęgę i mieć
spokój. Okazało się, że to się absolutnie nie sprawdziło - dodaje.
Spóźniona
reakcja Zachodu
Ekspert zwraca uwagę, że polityka ustępstw wobec
Władimira Putina jest obliczona na krótką metę, a działania Zachodu po
konflikcie gruzińskim okazały się nieskuteczne, bo Zachód nie wierzył Polsce,
która przewidziała, że taka stratega nie może przynieść pożądanych
skutków. - Moskwa realizuje swój plan, co ostatecznie przyniosło dalszą
eskalację w postaci Krymu i Donbasu. Zachód zareagował dopiero teraz i
dopiero ta reakcja może okazać się czymś, co może Rosję zatrzymać - akcentuje.
- Najskuteczniejsze w tym wypadku mogą okazać się
sankcje i twarda postawa Zachodu mówiąca jednoznacznie, że nie pozwoli na
dalsze aneksje i wskazująca na to, że będzie bronił swoich sojuszników -
dodaje.
USA główną
blokadą działań Moskwy
Jaką rolę odgrywają w tej całej misternej światowej
układance Stany Zjednoczone? Czy postawa Waszyngtonu wobec działań Putina
nie jest zbyt pasywna?
Nasz rozmówca zwraca uwagę, że za mało aktywna przez
bardzo długi czas była Unia Europejska, a nie USA. - Największe kraje Wspólnoty
ciągle bardziej myślały o handlu i interesach z Moskwą niż o zagrożeniach i o
obronie wolności krajów europejskich, a zwłaszcza krajów byłego związku
sowieckiego. O nich w ogóle nie myślano. Na tym tle Ameryka wypada oczywiście
znakomicie - punktuje.
- Oczywiście prawdą jest także, że Ameryka przez długi
czas, przez swoją wiarę Rosji, też niewiele robiła, ale jednak to ona
jest główną siłę, która blokuje rozwój działań Moskwy - akcentuje.
Strategiczne
znaczenie rosyjskiego zaangażowania w Syrii
- Miejsce, gdzie Rosja była traktowana tak, jak
wszyscy pozostali, to były rozmowy na temat Iranu, które zaczęły się jednak
wcześniej. Natomiast tutaj jednak się nie udało, bo Stany Zjednoczone
zaprotestowały przeciwko traktowaniu Moskwy jako identycznego dyskutanta -
dodaje.
"Tylko Ameryka i NATO są w stanie powstrzymać
Putina"
Jedyną skuteczną przeciwwagą wobec działań Władimira
Putina jest aktywna postawa Stanów Zjednoczonych i NATO. Unia Europejska
w tej układance wypada blado. - Unia Europejska włącza się na skalę swoich
możliwości i swojej odwagi, która jest niewielka, bo jest związana ze strachem
przed wyborcami albo faktem braku wojsk, albo marzeniem o interesach
handlowych. Pole do popisu ma w tym wypadku przede wszystkim Ameryka i
NATO. Jedynie oni są w stanie zatrzymać i powstrzymać Putina - przestrzega
doktor Malicki.
Jakie decyzje
zapadną na szczycie NATO?
Ekspert dopytywany, czy lipcowy szczyt, który odbędzie
się w Warszawie, coś zmieni w relacjach z Rosją i czy zapadną na
nim jakieś kluczowe decyzje dla Polski i dla świata, prezentuje związane z nim
nadzieje.
- Głęboko w to wierzę. Jako patriota chciałbym,
żeby Polska była potężna, silna i bezpieczna. Potężna ani silna jeszcze nie
jest, bo niestety ciągle jesteśmy za słabym krajem, zwłaszcza gospodarczo, żeby
mieć silną armię defensywną oraz silną gospodarkę i naprawdę wielkie
pieniądze, żeby angażować się w świecie, a zwłaszcza na Wschodzie -
punktuje.
- Skoro już jesteśmy członkiem większego Sojuszu
Północnoatlantyckiego, to liczę, że uzyskamy wparcie od naszych sojuszników, a
w lipcu w Warszawie zapadną decyzje, które Polskę i kraje sąsiednie
zabezpieczą. Po pierwsze jest to tarcza antyrakietowa, a po drugie te słynne
bazy - dodaje.
"Traktat z Rosją nie istnieje. Ona go
złamała"
W ocenie doktora Malickiego problem, na jakim
koncentruje się Zachód, czyli układ NATO-Rosja zawarty w 1997 roku
tak naprawdę nie stanowi żadnej przeszkody. - Moim zdaniem każdy
magister prawa byłby w stanie wykazać, że on nie może istnieć przed wszystkim
dlatego, że Rosja go złamała. Zachód twierdzi, że nie może nic zrobić, bo jest
związany traktatem. Tymczasem Rosja Gruzją i Krymem przede wszystkim złamała go
ewidentnie - przekonuje.
- Ten układ po prostu powinno się wypowiedzieć, ale
skoro nie chce się tego robić i Zachód usiłuje się go trzymać, mimo że nie robi
tego Rosja, to należy doprowadzić do trzech rzeczy: zbudowania tej słynnej
szpicy, o której tyle w Newport było mowy, a jakoś nadal jej nikt nie widział,
sprowadzenia kilkudziesięciu amerykańskich żołnierzy stacjonujących ewidentnie
w Polsce i stworzenia rotacyjnych baz, czyli struktur z kompletnym
sprzętem, a jedynie ze zmieniającymi się żołnierzami i tylko tym
różniących się od innych baz. Na to przede wszystkim liczę - dodaje.
Doktor Malicki nie kryje też, że pokłada wielkie
nadzieje w samym prezydencie Władimirze Putinie. - Mam nadzieję, że nie ustąpi
w swoich atakach na Zachód i że Zachód w związku z tym wreszcie podejmie działania
polegające na tych trzech rzeczach, które wcześniej wskazałem: szpica, tarcza
antyrakietowa i bazy rozlokowane w Polsce oraz w Rumunii. Przy czym Polska jest
kluczowa, bo z czysto wojskowego punktu widzenia nierozsądnie jest tworzyć bazy
w krajach bałtyckich. Powinny one być wybudowane w Polsce z możliwością
szybkich wyjazdów wojsk na kraje bałtyckie. To jest możliwe. Mamy przecież
Suwałki czy Białystok. Wszędzie jest blisko - przekonuje.
Czy Polska ma
się czego obawiać?
Polska ze zrozumiałych przyczyn jest wyjątkowo
wyczulona na działania podejmowane przez Władimira Putina. Praktyka pokazuje,
że jesteśmy w stanie przewidzieć jego kroki, przy czym nie zawsze jesteśmy
słuchani zarówno przez Zachód jak i przez Stany Zjednoczone. Czy jednak
teraz mamy się czego obawiać?
- Przekonamy się o tym w lipcu. Moim zdaniem na razie
dosłownych powodów do obaw z naszej strony nie ma. To, co mówi Miedwiediew,
jest świadomym straszeniem i to nie dlatego, że Rosja nie byłaby w stanie wojny
wywołać. Byłaby tylko, że to jest gra z przewidywanym skutkiem, to znaczy
straszy się po to, żeby przestraszyć, a nie żeby zrobić - argumentuje.
No comments:
Post a Comment