Patologiczny, rozwlekły, popadający w wielokrotne
powtórzenia i obciążony zbędnymi informacjami styl orzeczeń TK dałoby się
zlikwidować z dnia na dzień. Gdyby tylko orzeczenia
pisali sędziowie, a nie ich asystenci – nie ma wątpliwości profesor.
Okoliczności zawodowe zmusiły mnie
niedawno do przeczytania pewnego orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego. Zmusiły,
bo wyrok z uzasadnieniem liczy – bagatela! – 170 stron tekstu. Czyli tyle mniej
więcej co średnich rozmiarów monografia naukowa. Czy przy tak poważnym obciążeniu
obowiązkami sędziowskimi i akademickimi sędziowie Trybunału Konstytucyjnego
naprawdę mają czas na seryjne produkowanie uzasadnień idących w setki stron i
bijących rozmiarami niektóre monografie prawnicze? Rzecz jasna – nie.
Nadmierna i ciągle wzrastająca
objętość orzeczeń sądu konstytucyjnego jest jednym z efektów ubocznych
niepokojącego zjawiska: wzrastającego znaczenia roli odgrywanej w TK przez
prawniczy aparat usługowy, przede wszystkim zaś asystentów sędziów. Funkcja
prawnika asystenta dziś wymaga pilnych zmian.
Idę o zakład, że asystentozę
(czyli patologiczne zjawisko rozwlekłego, popadającego w wielokrotne
powtórzenia i obciążonego balastem zbędnych informacji prawnych stylu
motywacyjnego orzeczeń TK) dałoby się zlikwidować z dnia na dzień. Średnia
długość motywów judykatów spadłaby mniej więcej cztero–pięciokrotnie.
Rozwiązanie jest proste. Wystarczyłoby obarczyć samych sędziów obowiązkiem
pisania uzasadnień. Gdyby musiały wyjść spod pióra sędziego sprawozdawcy, to
ich objętość zmalałaby natychmiast. Pewnie wprost proporcjonalnie do czasu,
który sędzia musiałby poświęcić pracy nad przygotowaniem uzasadnienia.
Dziś jest inaczej. Miażdżąca
większość uzasadnień jest przygotowywana przez sprofesjonalizowany aparat
prawniczy, a nie przez sędziów. Wszystko
to metodą Vinsona. Prezes amerykańskiego Sądu Najwyższego na przełomie lat 40.
i 50. Frederick Vinson uzasadnienia pisał – jak mówiono – z dłońmi w
kieszeniach (dzięki pomocy asystentów).
Próżno szukać ogłoszenia o konkursach
Nie w tym
jednak rzecz, by asystentów sędziów wyrugować z Trybunału, i to wyłącznie
dlatego, że przyczyniają się do niepokojącej inflacji objętości judykatów TK.
Asystenci powinni zostać w sądzie konstytucyjnym. Tyle że nie w takiej formie
jak dziś. Najwyższy czas na debatę nad rolą asystentów oraz sposobem ich naboru
do Trybunału. Trzeba gruntownie przemyśleć cele tej funkcji i model
instytucjonalny asystentury w sądzie konstytucyjnym oraz przeprowadzić jej
wszechstronną reformę. Kwestia dojrzała do załatwienia w samej ustawie o TK,
nad którą znowu trwają prace. Trzy sprawy powinno się poddać fundamentalnej
reformie.
Po
pierwsze – tryb zatrudniania asystentów w TK. Tylko pozornie jest to kwestia
formalna. W rzeczywistości to zagadnienie ma wielkie znaczenie dla prawidłowego
funkcjonowania instytucji sprawujących władzę sądowniczą w państwie. I świadczy
o stopniu przyswojenia przez te instytucje zasad obowiązujących w
demokratycznym państwie prawnym, hołdującym zasadzie równości obywateli wobec
prawa.
Jest
sprawą doprawdy głęboko gorszącą, że to właśnie
w TK, który powinien wyróżniać się na tle innych
instytucji państwowych
i świecić przykładem instytucjonalnej transparentności
i jasnych kryteriów
zatrudniania, brakuje jakiejkolwiek transparentności w naborze
na stanowiska asystentów
sędziów (czy, jak
to się obecnie
mówi w
ustawie o TK: „pracowników Biura TK
zatrudnionych na stanowiskach związanych bezpośrednio
z działalnością orzeczniczą Trybunału i
pomocą w tym
zakresie w pracy sędziów").
Konia
z rzędem
temu, kto widział kiedykolwiek publiczne ogłoszenie o konkursie
na stanowisko asystenta sędziego TK. Poszukiwanie w
wyszukiwarce strony Trybunału informacji o konkursach na stanowiska w
trybunalskiej służbie prawnej nie daje żadnych rezultatów. Mapa strony – to
samo. Wiele tu informacji (łącznie z czymś tak istotnym, jak „polskie akcenty w
orzecznictwie międzynarodowym"), ale tak przyziemnej sprawy jak ogłoszenia
dotyczące naboru na stanowiska asystentów niestety się nie znajdzie. Widocznie
sprawa jest zbyt prozaiczna, żeby informować o niej ogół prawnictwa. Na
stanowisko asystenta nie ma jawnego i otwartego naboru dla wszystkich
kandydatów posiadających odpowiednie kwalifikacje prawnicze.
Ostatnie słowo sędziego
Ustawa
o TK z 2015 r. uregulowała w
pewnym zakresie status prawników zajmujących
się w Trybunale
pomocą sędziom
w związku
z działalnością orzeczniczą. Miało zostać wydane zarządzenie w sprawie
szczegółowych wymagań kwalifikacyjnych związanych z zajmowaniem stanowisk w
tzw. służbie prawnej TK. Internetowe poszukiwanie tego aktu prawnego nie daje
trafień. Może i gdzieś zarządzenie istnieje. Ale chyba nie w sieci. Tak
realizowana jest zasada transparentności służby publicznej. A la polonaise.
Znacznie
istotniejsze są informacje, których
nie znajdzie się w
internecie.
Średnie miesięczne wynagrodzenie pracowników Biura TK
na wejściu („angażowe") to ponad 7 tys. zł. Niemało.
Szczególnie zaważywszy na – eufemistycznie rzecz ujmując – bardzo trudną
sytuację na rynku pracy prawniczej. Mniej więcej tyle samo zarabia początkujący
sędzia sądu rejonowego, tyle tylko, że w odróżnieniu od asystenta sędziego TK
ma nienormowany czas pracy i ponosi pełną odpowiedzialność za wydane przez
siebie orzeczenia. Członkiem nazwanej szumnie w nowej ustawie o TK z 2015 r.
„służby prawnej TK" (w projekcie nazywało się to jeszcze „korpus prawników
TK" – widać był przy tym miłośnik biurokracji na modłę rosyjską,
rozsmakowany w pompatycznych określeniach urzędniczych) może jednak zostać
tylko osoba mająca specjalne informacje o otwierających się stanowiskach. To
trzeba zmienić.
Nabór na stanowiska
asystentów nie
może przebiegać w sposób
tajny, a minimalne
kwalifikacje wymagane od kandydatów muszą być jawne. Należy
jednak zastrzec, że kwestii wyboru właściwych kandydatów nie powinno się
zbytnio formalizować.
Tu ostatnie
słowo powinno i musi należeć do sędziego, dla którego będą pracowali asystenci.
Za sprawą otwartego wyboru będzie jednak można nie tylko wybrać najlepszych
kandydatów, ale każdy prawnik posiadający odpowiednie kwalifikacje bazowe
będzie miał szansę ubiegać się o pracę w TK. Niechby i na jedno stanowisko
asystenta zgłaszało się po 250–350 osób, tak jak w Stanach Zjednoczonych na
stanowiska asystentów w SN.
Po
drugie: asystentura w
Trybunale Konstytucyjnym stała
się dziś enklawą przedstawicieli tzw. nauki
prawa dobieranych wedle nieznanych
nikomu kryteriów. Wedle informacji TK
służba prawna w sądzie konstytucyjnym liczy 53 osoby (przypadające na 15
sędziów). W Biurze TK – zapewne bez specjalnego błędu można przyjąć, że
większość pracuje właśnie w służbie prawnej – 34 osoby mają stopień naukowy
doktora nauk prawnych. Niepodobna zabronić teoretykom pracy w służbie
prawniczej TK. Jakaś forma udziału przedstawicieli tzw. nauki prawa w zadaniach
prawniczych TK powinna być przewidziana.
Ale źle się dzieje, gdy to właśnie
teoretycy dominują w kadrze
prawniczej sądu
konstytucyjnego. Nie negując zarówno potrzeby, jak i obustronnych
pożytków płynących z przenikania się świata nauki i świata praktyki prawniczej,
trzeba jednak powiedzieć, że obecny profil profesjonalny aparatu prawniczego w
TK jest niewłaściwy i doszło do niedobrego zakłócenia równowagi pomiędzy
praktyką a teorią. W dwójnasób preferuje się bowiem prawników, którzy nie mieli
nigdy nic wspólnego z praktyką: zarówno na szczeblu sędziów sądu konstytucyjnego,
jak i na poziomie asystentów.
Wśród
samych sędziów jest przewaga
teoretyków, a
asystenci najczęściej
także nigdy
nie wąchali
zapachu rejonowej sali sądowej. To
zresztą jeden z powodów tej niestrawnej logorei prawniczej przeważającej w
orzecznictwie sądu konstytucyjnego. Przegadane uzasadnienia wynikają w niemałym
stopniu z profilu zawodowego asystentów. Wywodząc się najczęściej ze środowiska
tzw. pracowników naukowych, stosują się oni do standardów typowych dla tej
grupy zawodowej. A w nauce prawa – niestety – w cenie jest przede wszystkim
rozwlekłość wypowiedzi. To ilość produkcji ma świadczyć o jakości roboty
prawniczej.
Ile
jałowego międlenia w kółko tych samych
zagadnień, które
często można z powodzeniem
zamknąć w jednym
akapicie, wie każdy, kto
był zmuszony zapoznać się z
bieżącą produkcją prawniczą, jakby generowaną na kilogramy. Asystenci praktycy,
wiedzący, co to praca prawnicza wykonywana pod nieubłaganą presją czasu,
świadomi, że non numeranda sed ponderanda sunt argumenta, wnieśliby do tej pracy
wiele dobrego. I może doprowadziliby do znaczącego skomprymowania ogłaszanych
dziś przez sąd konstytucyjny uzasadnień.
Zwabić praktyków
Odwrócenie powyżej
opisanego zachwiania proporcji zawodowych
w aparacie prawniczym TK
nie będzie łatwe. Nie
jest to jednak zadanie niewykonalne. Trzeba dążyć do dywersyfikacji służby
prawniczej w TK.
Należy starać się do niej ściągnąć praktyków, którzy z niejednego
prawniczego pieca chleb jadali. Można rozważyć wprowadzenie rozwiązań ustawowych,
które sprawią, że pomoc w działalności orzeczniczej TK stanie się jeszcze
bardziej atrakcyjna (już samo niemałe wynagrodzenie i prestiż pracy prawniczej
w sądzie konstytucyjnym to dostatecznie silne argumenty przyciągające do tej
pracy). Są na to sposoby. Na przykład przyznanie sędziom czy prokuratorom urlopów
na czas pełnienia służby w TK (swoistego oddelegowania do TK) czy wprowadzenie ustawowych
preferencji dla osób ze stażem trybunalskim w konkursach na stanowiska sędziowskie
czy prokuratorskie. Adwokatów i radców prawnych można by zwolnić z płacenia
składek samorządowych i składek ZUS na czas pracy w TK.
Oczywiście
takie rozwiązania nie będą atrakcyjne dla sędziów wyższych sądów odwoławczych
czy adwokatów z długoletnim stażem i wyrobioną klientelą. Ale nieco młodszych
prawników praktyków na pewno mogą przekonać do podjęcia prestiżowej pracy w TK.
Po
trzecie: asystentura w Trybunale przerodziła się w rodzaj odrębnej
minikorporacji zawodowej ze swoimi przywilejami finansowymi i zawodowymi, w coś
na kształt państwa w państwie. Asystent sędziego TK (dotyczy to także
pozostałych prawników pracujących w TK) zatrudniany jest z reguły na dłuższy
okres, a jeżeli tylko okoliczności sprzyjają – wiadomo też o takich przypadkach
– to jest nawet „dziedziczony" z sędziego na sędziego, głęboko zapuszcza
korzenie w TK i może paradoksalnie pracować dłużej w sądzie konstytucyjnym, niż
wynosi sama dziewięcioletnia kadencja sędziego.
Asystentura
potrafi być zatem
w niektórych
sytuacjach nawet bardziej stabilna
z punktu widzenia czasu
zatrudnienia niż terminowa
służba
sędziowska w
sądzie konstytucyjnym. Praca asystenta sędziego TK w Polsce to nie epizod w
karierze zawodowej, lecz odrębna ścieżka kariery zawodowej. To autonomiczny
zawód prawniczy. Negatywne efekty uboczne takiego modelu asystentury są oczywiste:
izolacja urzędników prawniczych pracujących w Trybunale w wieży z kości
słoniowej, zamknięty obieg myśli prawniczej, spowodowany słabym odświeżaniem
kadry. Z tym niedobrym systemem trzeba zerwać.
Pracę asystentów sędziów
należy oprzeć na sprawdzonych zasadach
amerykańskich. Nie powinni stanowić
odrębnej grupy zawodowej w ramach TK, ale kadrę rotującą. Z jednej strony
powinni służyć tylko przejściowo swoją wiedzą ekspercką na bardzo prestiżowym i
dobrze płatnym stanowisku prawniczym, z drugiej – praca ta ma im dać bezcenne
doświadczenie zawodowe związane z orzekaniem w sądzie konstytucyjnym.
Tak jak w Stanach Zjednoczonych
praca asystenta sędziego Sądu Najwyższego (law clerk) jest prestiżowym epizodem
w karierze prawniczej, otwierającym z reguły drogę do najlepszych kancelarii,
wysokich stanowisk w wymiarze sprawiedliwości czy pracy na najlepszych
uniwersyteckich, tak – maksymalnie roczne albo półtoraroczne – zatrudnienie w
TK na stanowisku asystenta powinno być prestiżowym epizodem w pracy zawodowej
polskiego prawnika.
Podsumowując
Nadarza się okazja do
uporządkowania wadliwych zasad funkcjonowania aparatu prawniczego
wspomagającego sędziów TK. Dobór do tej pracy należy oprzeć na uczciwych
zasadach obowiązujących w praworządnym państwie, respektujących zasadę równości
wobec prawa i pozwalającej prawnikom z całej Polski posiadającym odpowiednie
kwalifikacje ubiegać się o stanowiska w Trybunale. Nabór na asystentów sędziów
musi się odbywać w pełnej transparentności. Sędzia powinien mieć wpływ na wybór
współpracowników, z którymi będzie pracował. To nie podlega dyskusji.
Konieczna jest także znacznie
większa dywersyfikacja składu zawodowego grupy asystentów. Należy dążyć do
tego, żeby było wśród nich więcej praktyków (sędziów, adwokatów, prokuratorów).
Stanowisko asystenta nie może dalej być zawodem prawniczym, ale powinno być
prestiżowym – i krótkim – epizodem w karierze prawniczej, stwarzającym okazję
do transfuzji doświadczeń i otwierającym drogę do wykonywania dalszych
istotnych funkcji w wymiarze sprawiedliwości.
Autor
jest dr. hab., prof. UW, Katedra Kryminologii i Polityki Kryminalnej UW,
adwokatem w Izbie Adwokackiej w Warszawie
No comments:
Post a Comment