Sławomir Sierakowski
Moskwa, decydując o wyroku 22 lat dla Nadii Sawczenko, rozpoczęła
ostatnią fazę negocjacji handlowych z Ukrainą i wspierającym ją Zachodem.
Władimir Putin, poza produkcją reklam z wielorybami i tygrysami i
reżyserowaniem talk show z udziałem rosyjskich dziennikarzy, znajduje też czas
na handlem żywym towarem. Pod warunkiem, że jest luksusowy - pisze Sławomir Sierakowski
dla Wirtualnej Polski.
Na Zachodzie rosyjscy
oligarchowie znani są z kupowania najdroższych rzeczy za ukradzione
rosyjskiemu społeczeństwu. Putin znany jest ze sprzedawania pojmanych ludzi
innym państwom nie za pieniądze, bo te są za mało warte, ale za innych ludzi.
Jedno i drugie przynosi korzyści władcom Rosji i wstyd samym Rosjanom. Zanim
przeanalizujemy, jak i za co Putin przehandlował ukraińską bohaterkę, zajmijmy
się kulturowym kontekstem. Bo Sawczenko nie jest pierwszą, ani najpewniej nie
będzie ostatnią ofiarą porwaną przez państwo rosyjskie.
Od białego do czerwonego
caratu i z powrotem
Ta
cywilizacja jest inna. Wtedy, gdy zaczęła zagrażać istnieniu kuli ziemskiej,
powstała cała dziedzina nauki zajmująca się różnicą między Rosją i Zachodem.
Gdy w 1957 roku Rosjanie wystrzelili Sputnika, Zachód zrozumiał, że Związek Radziecki jest w stanie przenosić
broń nuklearną na dalekie odległości. Tak powstała sowietologia. Waszyngton
przeznaczył ogromne fundusze na ten temat, choć ostatecznie żadnemu
sowietologowi nie udało się przewidzieć upadku Związku Radzieckiego. Pieniądze
te jednak nie poszły na marne. Badania nad historią Rosji i państw ościennych,
a także nad historią ideologii, umożliwiły powstanie całych bibliotek
wartościowych książek, w których autorzy na milion sposobów próbowali rozwiązać
jedną zagadkę: „Jak wyjaśnić totalitaryzm Związku
Radzieckiego?”.
Od
początku prym wiedli w tych badaniach Polacy, którzy mieli najwięcej
bezpośrednich doświadczeń w konfrontacji z bolszewicką Rosją. Założony w Wilnie
w 1930 roku Instytut Naukowo-Badawczy Europy Wschodniej stał się prekursorem
instytutów sowietologicznych w USA, takich jak Instytut Hoovera przy
Uniwersytecie Stanforda. Ostatnim z „polskiej szkoły” jest znany historyk
Richard Pipes, urodzony w Cieszynie i mówiący bezbłędnie po polsku.
Eksperci
zajęli się analizowaniem historii Rosji, łatwo zauważając brak jakiejkolwiek
autonomicznej siły między władcą i ludem. Wokół władcy istnieli jedynie
doradcy, armia i aparat biurokratyczny. Ale nie było ani takiego jak w innych
państwach mieszczaństwa, ani szlachty, ani klasy średniej. Nawet klasę
robotniczą w ilościach znaczących Rosja dorobiła się dopiero po rewolucji
robotniczej, dokonanej w zastępstwie brakujących robotników przez inteligencję,
zwalczającą od zawsze ze wszystkich sił państwo rosyjskie.
Ważną
konsekwencją tego podziału był wyróżniający społeczeństwo rosyjskie kontrastowy
dualizm: albo Rosjanie są masowo za władzą - jak dziś, a jeśli się buntują, to
na całego i bez żadnych oporów, jak podczas powstań chłopskich albo rewolucji
październikowej. Nigdzie przejęcia władzy nie były tak brutalne. Nigdzie władcy
nie byli tak despotyczni. Nigdzie masy nie były tak bierne i nigdzie nie bywały
nagle tak zrewoltowane i destrukcyjne.
Próby
wyjaśnienia przez ekspertów tego powtarzającego się do dziś zjawiska
doprowadziły do powstania dwóch szkół. Jedna stawiała na różnice kulturowe
między Rosją i Zachodem, wynikające przede wszystkim z różnicy między rzymskim
i greckim chrześcijaństwem, bizantyjską i tatarską lekcją despotyzmu u zarania
państwa rosyjskiego, a także brakiem rzymskiej tradycji prawnej. Druga szkoła,
dominująca w czasach powojennych, tłumaczyła bolszewizm wpływem ideologii
(marksistowskiej) wobec braku tradycji liberalnych na Wschodzie. Do pierwszej
należeli tacy badacze jak Martin Malia, Leszek Kołakowski czy Andrzej Walicki,
do drugiej np. dyrektor biblioteki Kongresu James Billington czy wspomniany
Richard Pipes. Najbardziej radykalnym wyznawcą szkoły „kulturowej” był Jan Kucharzewski, autor książki, o
mówiącym wszystko tytule, „Od białego do czerwonego caratu” i polityk, który
sprawował funkcję premiera w 1918 roku jeszcze przed powstaniem pierwszego
oficjalnego rządu II Rzeczpospolitej.
Wojna nie ma nic z Sawczenko
Obie
zwalczające się szkoły były zgodne w jednym: nie dawały wielkich nadziei na to,
że „rosyjska dusza” pozbędzie się kiedykolwiek imperialnych dążeń i pozwoli
Rosji przyjąć liberalną demokrację. Do jej integralnych cnót należy szacunek
dla praw jednostki, prawo do uczciwego procesu, niezależność sądów i mediów, a
więc wszystko to, co Rosja świadomie od zawsze
lekceważy. Tylko ostatnim tego przykładem jest proces Nadii Sawczenko.
Wszystkie strony doskonale wiedziały, że Sawczenko jest niewinna, a sąd
sterowany jest z Moskwy. W kulturze rosyjskiej jest jedna cnota: siła. Takie
jest wschodnie pojęcie polityczności. Czy zastanawialiście się, czy Rosjanie
współczują młodej kobiecie? Albo czy mają szacunek dla jej odwagi i niezłomności?
Nie chcę was rozczarowywać, ale nie oczekujcie zbyt wiele. Na temat Sawczenko w
Rosji obowiązuje czarna legenda, w której Nadia jest dowodem na to, jak bardzo
bezwzględne i zdeterminowane jest państwo ukraińskie, skoro do wykonywania
brudnej snajperskiej roboty w strzelaniu do cywili wykorzystuje młode kobiety.
A te „jak wiadomo” słyną z wyjątkowego okrucieństwa. Ktoś taki jak Sawczenko
nie zasługuje więc na współczucie ani szacunek.
Kto dalej
nie wierzy, niech rzuci okiem na książkę "Wojna nie ma nic z kobiety"
tegorocznej noblistki Swietłany Aliksijewicz. Gdy trwa wojna w Rosji, kobiety
nie mają specjalnego statusu. Na wojnie kobieta jest gorzej niż mężczyzną. Jest
dowodem nieprawości przeciwników. Odwaga Nadii Sawczenko w oczach Rosjan jest najlepszą
ilustracją tego, że mają do czynienia z silnym i groźnym przeciwnikiem. Dlatego
swobodnie może być pokazywana przez media.
Tyle o
ideach. Putina one nie obchodzą. Współczesny car ma plan, za co sprzeda
ukraińską bohaterkę. A nawet jeśli konkretnej ceny jeszcze nie określił, to wie dobrze, że musi być
wysoka, zważywszy na to, że za Ukrainką stanął cały zachodni świat. Wkrótce do
Moskwy przyjadą ministrowie spraw zagranicznych Niemiec i USA rozmawiać także o
losie Sawczenko. Najprawdopodobniej dojdzie do wymiany. Tak się stało z
poprzednim głośnym porwaniem oficera estońskiego, pojmanego w 2014 roku w
granicach własnego państwa. Estona Kohvera sąd uznał winnym m.in. szpiegostwa i
skazał na 15 lat. Prokuratorzy, tak jak dla Nadii Sawczenko, wnosili o rok
więcej. Estończyk skazany w sierpniu 2015 roku, miesiąc później został
wymieniony na Aleksieja Dressena, byłego oficera estońskiej policji
bezpieczeństwa, odsiadującegowyrok za przekazywanie
tajnych informacji rosyjskim służbom specjalnym. W wypadku Ukrainki Rosjanie
powinni się spieszyć, bo – choć nie jest to pierwsze głodowanie uwięzionej –
Sawczenko zapowiedziała, że 6 kwietnia rozpoczyna ścisłą głodówkę, która może
zakończyć się jej śmiercią. Wówczas Rosja zgotowałaby sobie reakcję Zachodu
porównywalną do tego, jak zareagowano na zestrzelenie przez separatystów malezyjskiego
samolotu na Ukrainą.
Czy
samych Ukraińców stać na okup? Tego nie wiadomo, bo Ukraina nie ujawnia wszystkich
pojmanych w Donbasie Rosjan, próbując wymusić lepsze traktowania jeńców
ukraińskich. Cena wywoławcza, ogłoszona przez Poroszenkę, to dwóch oficerów
sądzonych w Kijowie: kapitan Jewgienij Jerofiejew i sierżant Aleksandr
Aleksandrow. Ale najprawdopodobniej Ukraińcy mają znacznie wartościowszych
oficerów Specnazu, należących do GRU (na Ukrainie Rosjanie używają wojskowych
służb specjalnych, a nie Służby Wywiadu Zagranicznego) i oddadzą ich w większej
wymianie, w której uwolniony może być już wysłany do łagru ukraiński reżyser
Ołeh Sencow (w jego obronie wystąpili także artyści rosyjscy, w tym Nikita
Mihałkow zaprzyjaźniony z Kremlem).
Sawczenko
może okazać się rosyjską łapówką, wręczoną zachodnim rządom za przymknięcie oka
na sankcje nałożone na oligarchów
rosyjskich. Jest cenna w kontekście negocjacji dotyczących zamrożenia konfliktu
w Donbasie. Póki co, utknęły w ukraińskim parlamencie, który nie jest w stanie
przegłosować prawa o decentralizacji Ukrainy. W tej sytuacji Rosja może próbować
ingerować w walkę polityczną na Ukrainie, próbując wzmocnić którąś ze stron
(nie za darmo oczywiście), to jej „przyznając” Sawczenko. Najbardziej naturalną
kandydatką jest Julia Tymoszenko. Nie tylko dlatego, że posłanką jej partii
jest Sawczenko, ale także dlatego, że jedynie Tymoszenko zyskuje dziś w
słupkach sondażowych na Ukrainie i dąży do przedwczesnych wyborów. Tak może się
skończyć kryzys rządu Arsenija Jaceniuka, którego nie da się na razie zastąpić
żadnym innym. Tymoszenko nie uczestniczyła w negocjacjach w Mińsku, więc nie
musi i nie chce płacić politycznej ceny w społeczeństwie za uchwalenie prawa o
specjalnym statusie Donbasu, do czego nie sposób przekonać ukraińskiej opinii
publicznej. Niestety, Tymoszenko jest jedną z najbardziej populistycznych
polityczek na Ukrainie i łatwo może kolejny raz utopić już drugą rewolucję na
Ukrainie. Jak będzie, nie sposób dziś przewidzieć.
Jedno
jest pewne, okrutny wyrok dla Sawczenko to nic w porównaniu do ceny, jaką za
nią przyjdzie zapłacić Ukrainie.
Sławomir Sierakowski dla Wirtualnej Polski
Sławomir Sierakowski - socjolog i publicysta. Szef "Krytyki Politycznej" i Instytutu Studiów Zaawansowanych. Stypendysta Uniwersytetu Harvarda, Yale i Princeton. Publikuje m.in. w "New York Times", "Guardian" i OpenDemocracy.net.
No comments:
Post a Comment