Jerzy Zajadło
Logika
ma trudną do przecenienia właściwość: przerywa słowotok w debatach mieszających
argumenty prawne, polityczne, moralne, pragmatyczne, historyczne – tłumaczy
profesor.
Prawnik, który jest
jednocześnie logikiem (jak prof. Jan Woleński), naprowadzi dyskurs na właściwe
tory krótkim hasłem: logika, głupcze! Powstaje pytanie, czy logika może i
powinna odegrać taką rolę także w polskim sporze o TK. Wydaje się, że tak –
przynajmniej w ustaleniu podstawowego charakteru konfliktu i metod jego
rozwiązania.
Jeśli spór o TK ma się toczyć
na gruncie konstytucji, to jest od początku do końca sporem prawnym, a nie
politycznym. Nie oznacza to, że może być rozstrzygnięty wyłącznie metodami
prawnymi, ale to już zupełnie inna kwestia, którą da się wyjaśnić właśnie z pomocą
logiki. Wiemy, co to są metody prawne, natomiast nie do końca możemy
zdefiniować metody polityczne – odwołajmy się więc jedynie do intuicji, którą
każdy z nas posiada. Tak więc na gruncie logiki klasycznej możemy w pewnym
uproszczeniu rozpatrzyć rzecz na gruncie trzech możliwych scenariuszy.
Po pierwsze, w sensie prawnym
obie strony konfliktu mają rację. Wydaje się to logicznie wykluczone, ale taki
paradoks jest możliwy. Jego źródłem byłaby wówczas sama konstytucja i jej
wewnętrzne sprzeczności, których nie da się rozstrzygnąć na gruncie znanych
zasad i reguł wykładni. Takie argumenty padają w sporze np. poprzez porównanie
art. 195 ust. 1 konstytucji (sędziowie TK podlegają tylko konstytucji) i art.
197 (organizację TK określa ustawa).
Jeśli przyjąć ten scenariusz,
to rzekome prawne zapętlenie samej konstytucji można rozstrzygnąć tylko poprzez
jej pominięcie (złamanie) w imię pojętej intuicyjnie politycznej racjonalności.
Rodzi to jednak niebezpieczeństwo, że taki prymat polityki nad prawem wejdzie
politykom w krew, a prawo utraci swoją podstawową funkcję stabilizującą. Tak
czy inaczej czysto polityczne rozstrzygnięcie sporu z wszystkimi jego
niedostatkami wchodzi w grę tylko w tym scenariuszu.
Po drugie, na gruncie
konstytucji jedna ze stron konfliktu ma rację, a druga się myli. Ten scenariusz
zakłada, że pozorne sprzeczności tekstu ustawy zasadniczej dadzą się
rozstrzygnąć na gruncie znanych reguł i zasad wykładni (a więc metodami
prawnymi). Tyle że każda ze stron sporu, szczerze lub nie, przekonana jest o
słuszności swojej argumentacji i na dowód przywołuje opinie wybranych
autorytetów prawniczych. Jak to rozwiązać? Po przekroczeniu pewnej masy
krytycznej zacietrzewienia stron konfliktu pozostaje tylko jedno: odwołanie się
do bezstronnego arbitra.
Takie rozwiązanie zakłada jednak (w sensie prawnym, a
nie politycznym), że decyzja arbitra będzie respektowana także przez stronę
rozczarowaną jego opinią. Z taką właśnie sytuacją mamy do czynienia po zajęciu
stanowiska przez Komisję Wenecką i po jego potwierdzeniu przez sekretarza
generalnego Rady Europy i wiceprzewodniczącego Komisji Europejskiej. Prawnicy
Komisji Weneckiej nie silą się na rozstrzygnięcie sporu o TK, wyznaczają tylko
prawne warunki brzegowe jego zakończenia na gruncie konstytucji. Po trzecie,
obie strony konfliktu mylą się w swoich interpretacjach konstytucji. Pozostaje
więc albo znalezienie wykładni, która zakończy spór na gruncie obowiązującej
ustawy zasadniczej, albo zmiana stanu prawnego poprzez zmianę obowiązującej
konstytucji.
Każde z tych rozwiązań ma
zasadnicze wady. Pierwsze grozi instrumentalizacją prawa i naginaniem tekstu
konstytucji dla potrzeb bieżącej polityki. W drugim ratujemy się ucieczką do
przodu i pozostawiamy za sobą nierozwiązany konflikt, który ciągle będzie się
unosił nad nawet najlepszym nowym rozwiązaniem prawnym. W tym scenariuszu prawo
miesza się z polityką, siłą rzeczy kosztem prawa.
Logika prawa podpowiada
poszukiwanie rozwiązania w drugim scenariuszu. Logika polityki nie podpowiada
nic. W polityce nie chodzi bowiem o logikę, tylko o zwycięstwo, nawet kosztem
logiki. Historycy filozofii pewnie by jednak zapytali, o jaką koncepcję
polityki chodzi: rywalizację wrogów i przyjaciół (Carl Schmitt) czy dobro
wspólne (Arystoteles). Kiedy kończyłem pisanie artykułu, prezes TK właśnie
odczytywał pismo prokuratora generalnego w sprawie ewentualnych konsekwencji
wobec sędziów konstytucyjnych. W tym momencie tytuł artykułu przestał być
parafrazą znanego powiedzenia prezydenta Clintona. Stał się dramatycznym
apelem.
Autor jest profesorem,
kierownikiem Katedry Teorii i Filozofii Prawa na Uniwersytecie Gdańskim
No comments:
Post a Comment